piątek, 28 września 2012

Tarator


Łapmy ostatnie ciepłe, słoneczne promyki tego roku i zróbmy sobie Tarator!
Doskonały chłodnik bułgarski, który stawia na nogi w największe nawet upały. Lekki, prosty i szybki do przygotowania. Najlepiej smakuje z kieliszkiem bułgarskiej Mastiki. Dobry jako przystawka lub mała przekąska.
Póki  jeszcze złota, polska jesień,  siedząc w słońcu uraczmy się smakiem lata.
POTRZEBUJEMY:
·        kefir lub kwaśne mleko
·        parę gruntowych ogórków
·        czosnek
·        koperek
·        oliwa z oliwek extra vergin
·        zmielone włoskie orzechy
·        sól, świeżo mielony pieprz
Ogórki myjemy, obieramy i kroimy w drobną kosteczkę. Ząbek czosnku rozgniatamy. Koperek szatkujemy. Ogórki, czosnek i koperek mieszamy z kwaśnym mlekiem lub kefirem. Doprawiamy solą. Odstawiamy do lodówki na ok. godzinę by dobrze się wszystko schłodziło i przegryzły smaki.
Podajemy skropiony oliwą. Na wierzch sypiemy zmielone orzechy i  świeży pieprz do smaku.

środa, 26 września 2012

Góry Bułgarii. Piryn (cz.I)


 
Dojeżdżaliśmy autokarem do Banska. Szare szczyty gór lekko pokryte śniegiem jak lukrem królowały nad miastem. Rodziło to w nas niepokój i wątpliwości czy uda nam się wejść na Wichren (2914 m n.p.m), najwyższy szczyt Pirynu i przejść granią Konczeto o czym marzyliśmy już w Polsce. Mieliśmy za sobą parę dni spędzonych w Rile i wiedzieliśmy już, że przejście niektórych tras utrudnia śnieg.
Informacja turystyczna w Bansku otwarta dopiero od 5 lipca( był czerwiec) więc nie dowiedzieliśmy się jakie warunki panują w górach. Pogoda była piękna ale co ze śniegiem? Klimat w tej części Bułgarii jest już śródziemnomorski ale martwiła nas świadomość, że w wysokich partiach tutejszych gór, w niektórych miejscach śnieg leży  cały rok.

 
Chcieliśmy ułatwić sobie sprawę i podjechać kolejką linową  do schroniska Bynderica i stamtąd następnego dnia dalej w góry. Wszystko się sprzysięgło przeciwko nam! Było jeszcze przed sezonem, kolejka kursowała rzadko i następny kurs w górę miała dopiero następnego dnia rano… Po południu przypadkowo spotkaliśmy przewodnika po górach, którego wypytaliśmy o panujące tam warunki. Nie były to optymistyczne wieści. Nasza zmora- śnieg utrzymywał się jeszcze w najlepsze. W tej sytuacji, z tak dużymi plecakami pchać się na Wichren i Konczeto byłoby nierozsądne. Musieliśmy obejść się smakiem. Zdecydowaliśmy się iść jeszcze tego samego dnia do schroniska Demianica.
Trasa wydawała się łatwa i przyjemna, lasem przez dolinę Demianicy mijając 9- metrowy wodospad Julenski. Co to był za koszmar! Drogi czytelniku, jeśli kiedyś rzuci Cię w tamte strony zaopatrz się koniecznie w dobry środek na komary! Biliony okrutnych insektów zmusiły nas do podejścia szybkim krokiem przez 4 godz. bez chwili wytchnienia w górę, w górę, do utraty tchu! Atakowały każdy kawałek skóry, gryzły przez ubranie, wlatywały do ust i nosa, bzyczały wokół głowy jak stada rozwścieczonych os!
Gdy dotarliśmy do schroniska byliśmy wyczerpani. Na szczęście kudłata, alkoholowa gospodyni znalazła dla nas miejsce w pustym dormirium i zrobiła kolację. Schronisko w bardzo złym stanie. Dookoła pełno walających się, niepotrzebnych gratów, zrujnowane bungalowy stojące na zboczu niebezpiecznie przechylały się w kierunku rzeki. Nieważne! Najważniejsze jest to, że na dworze z komina małej szopki radośnie buchał biały dym a to oznaczało gorącą „banię”!


Następnego dnia czekała nas krótka i bardzo przyjemna trasa. Minęliśmy po drodze czerwony szlak na Wichren. O, jak dobrze odłożyć czasem ambicje na bok! Patrząc jak biegnie ta trasa czuliśmy ulgę, że zrezygnowaliśmy z wcześniejszych planów. Szlak prowadził stromo i był mocno zaśnieżony. Poza tym, będzie po co wrócić do Bułgarii!

Do schroniska Tewno Ezero dotarliśmy popołudniu w doskonałych humorach pijani malowniczymi widokami po drodze. Schronisko po remoncie, z bateriami słonecznymi na dachu. Wewnątrz przytulnie i pachnąco. W wielkim garze młode małżeństwo gospodarzy gotowało zupę z soczewicy. Ciepłej wody i łazienki nie było… natomiast z wychodka, wokół którego rozpościerały się dywany fioletowych krokusów, można było podziwiać obłędną panoramę  na zaśnieżone szczyty Pirynu.
 
 
 

piątek, 21 września 2012

Noc w Monasterze Rilskim.


 
 Do Monasteru Rilskiego zeszliśmy z gór. Pogoda, która była doskonała by podziwiać rilskie widoki okazała się męczącym upałem na asfaltowej drodze. Górskie buty ciążyły a marsz szosą nużył.

  Dotarliśmy wreszcie do cywilizacji. Po paru dniach spędzonych w górach, w królestwie totalnej ciszy i nieskażonej przejrzystości myśli oczom naszym ukazały się knajpki, sklepiki, stragany a wśród nich dostojny budynek klasztorny. Od razu zachciało się obiadu- takiego pachnącego, pełnowartościowego, nie w formie instant. 

  Ale najpierw przeszliśmy przez jedną z dużych bram prowadzących na teren monasteru by poprosić brodatego, młodego mnicha o nocleg w jednym z gościnnych pokoi.


 
 
 
Monaster Rilski, klasztor wpisany na listę UNESCO, miejsce najbardziej święte ze świętych jest odwiedzane przez rzesze bułgarskich turystów w krótkich spodenkach i w japonkach. Z lodami w ręku podziwiają niezwykłe freski na zewnętrznych ścianach cerkwi jak gdyby oglądali telewizyjne obrazki. No cóż, takie są prawa bezmyślnej turystyki a dziedziniec wokół cerkwi doskonałym punktem do radosnej fotografii rodzinnej.
 

 Gdy tylko jednak słońce obleka monaster swym wieczornym złotym blaskiem powoli zapada cisza. Z kątów na dziedziniec wypełza błogi spokój rozlewając się po błyszczących, gładkich kamieniach bruku. Wszystko wraca na swoje miejsce. Jaskółki znaczą swoje codzienne szlaki nad cerkwią, mnisi przemykają w milczeniu ciągnąc za sobą zapach kadzideł a strzegące monasteru góry powoli zapadają w ciężki sen.
 

 Siedząc na krużgankach okalających cerkiew można być świadkiem tego odwiecznego rytmu, który oparł się wszelkim pokusom zewnętrznego świata. Trwa niezmiennie choć pozwolił się podglądać.

  Monaster Rilski pozostał twierdzą, ostoją religijności i duchowości Bułgarów i obowiązkowym punktem ich pielgrzymek. Warto zatrzymać się tu na noc . Pokoje są skromne i przyjemne. Radością była dla nas ciepła woda i pachnąca czystością pościel. Nasze mięśnie odpoczywały delektując się tym błogim lenistwem w przedwieczornej świętej ciszy
 


 

wtorek, 11 września 2012

Góry Bułgarii. Riła.


 
 Plan był mniej więcej taki: Masywem górskim Riła do Monasteru Rilskiego,  potem Pirin do Melnika. Spędziliśmy we dwójkę w górach ok. 9 dni bardzo rzadko spotykając ludzi na szlakach ,  dzieląc schroniska czasem jedynie z gospodarzami. Mieliśmy doskonałą pogodę i wyśmienitą widoczność. Mogliśmy więc cieszyć się baśniowymi widokami niezliczonych jeziorek i dobrymi warunkami do wędrówek.

 
Schroniska w Rile i Pirinie bywają zabytkowymi uroczymi  budynkami, niestety dość zaniedbanymi. W pokojach wieloosobowych są stare piętrowe łóżka z materacami sprzed 40 lat, koce z sierpem i młotem!

Oczywiście, nie ma co marzyć o łazience i ciepłej wodzie. Mycie głowy w wodzie ze strumyka jest orzeźwiającą pobudką i dawką energii na cały dzień!
 


Atmosferę tamtejszych hiży dopełniają gospodarze, spokojni i uśmiechnięci samotnicy, których udaje się czasem naciągnąć na pogawędkę o górach i ich życiu w schronisku. Na stole pojawiają się wtedy szopska sałata i rakija własnej roboty. Bułgarzy jak każdy bałkański naród lubią biesiadować.

 Zdobycie szczytu Musała nie jest żadnym niezwykłym wyczynem. Riła pomimo, iż jest najwyższym masywem Półwyspu Bałkańskiego nie stanowi trudności technicznych, nie wymaga wspinaczek. Podejścia są zazwyczaj łagodne i dość łatwe.

My musieliśmy się jednak wspinać szlakiem zimowym po skałach. Był czerwiec a w tym czasie wysoko w górach szlaki gdzie nie gdzie pokrywa jeszcze śnieg. Sam szczyt jest płaski i oszpecony budynkami stacji meteorologicznej. Jednak panorama z góry powala.


 Na szczyt Musała wdrapaliśmy się ze schroniska Ledenoto Ezero. Niewielki budynek ze skośnym dachem, położony malowniczo nad jeziorkiem od którego zawdzięcza nazwę. Na poddaszu dormirium. Podobno w sezonie na brzegu można rozbić namiot. My dotarliśmy tu tuż po otwarciu sezonu, dookoła leżał śnieg, jeziorko było zamarznięte. Po zachodzie słońca  bardzo zimno. Oprócz śpiworów musieliśmy przykryć się kocami. Wieczorem odwiedziła nas kozica, podeszła bardzo blisko pod schronisko.


 Uratowały nas gorące kubki, rano  zaś owsianka w proszku. Warto mieć zapas takich rzeczy wybierając się w góry. Ważą niewiele a bywają czasem zbawieniem.

 W schronisku Grynczar nie było nawet prądu. Ktoś kiedyś ukradł kabel i tak już zostało. Mieliśmy za to nocleg nad „Morskim Okiem” z którego wymiotło turystów! Cisza taka, że piszczało w uszach, jedynie wrzeszczące jaskółki i pies przy budzie zakłócały  spokój. Gospodarz zrobił nam zupę ze smalcu (!). Nie było tam ani jednego kawałka warzywa, za to duużo skwarek pływających w gęstej, białej , tłustej cieczy. Do tego dostaliśmy ocet dla wyostrzenia aromatu. Popychałam to wszystko suchym chlebem i jakoś przeszło. Byłam przecież głodna po całym dniu w górach! Siedzieliśmy wieczorem z trójką starszych bułgarskich turystów z Trojanu częstowani znaną śliwowicą trojańską i  słoninką… Opowiadaliśmy sobie o Bułgarii i Polsce w językach świata. Rosyjsko-angielsko-polsko-bułgarsko-niemiecko-migowy sprawdza się tu zawsze!
 


 Do kolejnego schroniska Ribni Ezera musieliśmy przedostać się pokonując śnieżne jęzory zalegające na naszej ścieżce. Trasa, która wydawała się nam łatwa i dość szybka do przebycia okazała się momentami nieprzyjemna i zabrała nam dużo więcej czasu niż się spodziewaliśmy. W góry warto zabierać ze sobą kijki trekkingowe! Ułatwiają podejścia, odciążają kolana i kręgosłup przy zejściach i pomagają przejść przez śniegi. Wbijając kijki, powoli i ostrożnie stawiając stopy musieliśmy parę razy przejść w poprzek nieprzyjaźnie wyglądających śnieżnych płatów. W górach była jeszcze wiosna, łachy śniegu okalały fioletowe krokusy i skrzyły się w słońcu małe strumyki z topniejącej już zimy.


Kolejnym punktem był zabytkowy Monaster Rilski.

piątek, 7 września 2012

Bułgaria



 
 
Bułgaria zachwyciła, zauroczyła i pozostała tęsknotą. Zwłaszcza teraz odczuwam to dotkliwiej, gdy za oknem coraz częściej bure niebo. Marzy mi się powrót w góry, w których cisza kłuje w uszy a widoki powodują bezdech z zachwytu. Białe domki w Melniku ukryte wśród dziwnych, piaskowych skał. Cudowni ludzie, pyszne jedzenie popijane doskonałym winem. Malownicze miasteczka, kolorowe kamieniczki skąpane w słońcu. I oczywiście morze. Plaże, nie te turystyczne, obklejone okropnymi hotelami ale plaże- pustkowia. Z gromadką ludzi. Tuż przy granicy z Turcją.
 
 

Bułgaria została odczarowana. W mojej świadomości nie jest już krajem, który jednoznacznie kojarzy się ze Złotymi Piaskami na Słonecznym Brzegu. To miejsce gdzie można chodzić po górach tygodniami i nie spotykać ludzi na szlakach. Spać w starych schroniskach bez wody z kozicami za oknem.
 


Bo Bułgaria to przede wszystkim góry. 60% powierzchni kraju to tereny górzyste. A najwyższy szczyt w Bułgarii, Musała(2925 m n.p.m) jest tym samym najwyższym szczytem Bałkanów. Lubicie chodzić po górach? Jedźcie do Bułgarii!


czwartek, 6 września 2012

Dzień dobry!

 


 


Jeśli nie gram, podróżuję. Jeśli nie podróżuję, snuję plany podróży gotując. I o tym będzie ten blog. Trzy moje wielkie pasje z których największa to podróże..
Tu skupia się wszystko jak w soczewce: smakowanie świata, oddech, wolność, niezależność, poznawanie ludzi. Czas tylko do mojej dyspozycji.

Zapraszam.