Coś idzie nie tak.
I pogoda nie pomaga. Nastraja melancholijnie, myśli kłębią się w głowie i
prowadzą do fałszywych wniosków. Zanim osiądą w głowie jak wieczorne mgły
kołują, kołują, zatruwają codzienność. Energia się kumuluje i ściśnięta czeka
na wybuch. Tak by się oszalało dla roli, pognało galopem, gdyby tylko ktoś na
to pozwolił. Taki zawód… Składa się
głównie z czekania. Warsztat cierpliwości. I już czasem się wydaje, że już,
już jestem blisko, że teraz wreszcie pognam co tchu. Ale… Dzień nie taki,
energia reżysera nie spotkała się z moją wrażliwością i odwrotnie, włosy nie
takie, oczy nie takie, za bardzo znana, za mało znana. Tyle tego. I wtedy
przychodzi taka myśl by zaszyć się tam gdzie panuje absolutna cisza, wszystko
tkwi niezmiennie zawieszone jakby w próżni. Harmonia. Znaleźć się na chwilę w nicości,
gdzie myśli rozpływają się i już nie wracają. Rozpaść się na drobinki
powietrza… Jest tak, jak być powinno.
Mgły zawładnęły
górami Apuseni. Wdzierały się w każdy wąwóz, jaskinię, połknęły wierzchołki
drzew, odcięły drogi, ukryły szlaki i pochłonęły panoramy. Opadały delikatnie
na powieki i wyciszały umysł. Mleko rozlało się w przestrzeni. Tylko czasem w
głuchej ciszy zamkniętej w nieskazitelnej bieli słychać było pokrzykiwania
pasterzy, ujadanie psów. Stada owiec jak
kłębki mgły, które właśnie oderwały się po kawałeczku z białej całości
,wyłaniały się niespodziewanie. Dzwonki owiec – jedyne dźwięki jakie zakłócały drżące
milczenie.