O mieszkańcach Chengdu mówi się, że są leniuchami bo całe dnie przesiadują w herbaciarniach
grając w madżong. Jest w tym chyba ziarnko prawdy bo choć Syczuan słynie z
kultury picia herbaty to nigdzie później nie widzieliśmy tak niezliczonej
ilości i tak ogromnych herbaciarni co tutaj.
Chengdu, jak spotkaliśmy się z opiniami, jest miastem, z którego należy jak najszybciej
uciekać lub traktować je jako tranzytowe. Okazało się jednak miejscem bardzo
przyjemnym i interesującym, doskonałym
do obserwacji wielkomiejskiego życia Chińczyków.
Herbaciarni w stolicy Syczuanu jest bez
liku. Najczęściej mieszczą się w parkach, w altankach nad stawami lub wciśnięte
między budynki. Zacienione są miejscem relaksu i towarzyskich spotkań. Bo picie
herbaty jest tu tylko pretekstem. Herbaciarnia to najważniejsze miejsce
spotkań, szczególnie dla starszych Chińczyków. Całymi dniami grają tu w szachy,
jedzą pestki i plotkują, uczą się śpiewać czy tańczyć, poddają się zabiegom
czyszczenia uszu( próbowaliśmy, nie polecamy!) i masażom a także, i to
najważniejsze, nałogowo grają w madżong(
mahjong), często hazardowo. Mówi się, że jest to narodowa gra Chińczyków.
Faktycznie ma się wrażenie, że nie ma tu jednego obywatela, który nie zagrałby
choć raz. Nawet spotkania rodzinne kręcą się wokół madżang.
W Chengdu odwiedziliśmy naszego przyjaciela
mieszkającego tam od paru lat. Pewnego dnia wybraliśmy się na spacer po
zabytkowej dzielnicy miasta, gdzie ludzie mieszkają jeszcze w starych domkach o
klasycznej chińskiej architekturze. Weszliśmy na dach by z góry podziwiać
całość starego osiedla. Na dachu, w małej komóreczce mieszkała samotna kobieta
w średnim wieku. Zaczął padać deszcz więc wystawiła nam krzesła abyśmy schowali
się pod jej daszkiem. Potem przyniosła nam herbatę a ostatecznie zaprosiła nas
do środka. Była bardzo nas ciekawa. Zresztą ciekawość była obopólna. Na stolik
wyłożyła chyba wszystko co miała. Częstowała nas owocami, pestkami, papierosami
i herbatą. Nasz przyjaciel nie mówił perfekcyjnie po chińsku więc rozmowa
często przechodziła na migi ale pula tematów po jakimś czasie się wyczerpała.
Pytała nas ile mamy rodzeństwa, gdzie jest Polska i czy to duży kraj ale
najbardziej ciekawiło ją czy rodzice grają w madżang. Kiedy chcieliśmy iść
prosiła żebyśmy jeszcze posiedzieli bo do 14.00 jest jeszcze trochę czasu a o
tej godzinie spotyka się z sąsiadami na madżang. Chcieliśmy się jakoś
odwdzięczyć i popołudniu wróciliśmy z widokówką z Warszawy by wręczyć jej jako
prezent. Weszliśmy do świetlicy gdzie panował gwar i stukot kostek do gry.
Nasza gospodyni przyjęła kartkę ale widzieliśmy, że jest już kompletnie nami
niezainteresowana. Z prezentu bardzo się ucieszyła, jak najszybciej jednak chciała wrócić do gry.
Nie zwracała nawet uwagi na koleżanki, które były pod wielkim wrażeniem jej
dziwnych, białych gości. Na koniec zaprosiła nas byśmy odwiedzili ją ponownie,
tym razem z rodzicami by mogli sobie razem pograć.
Miło byłoby wrócić jeszcze do Chengdu i
siedząc w jednej z bambusowych herbaciarni delektować się pyszną aromatyczną
herbatą, dolewać sobie gorącej wody z kolorowych wielkich termosów i obserwować
jak czas płynie powoli. Jak pogoń dużego chińskiego miasta trzyma się daleko od
roześmianych chińskich staruszków, którzy z wypiekami na twarzy grają w
madżang. I tylko to jedno liczy się wtedy na świecie.