Sezon zimowy dobiega końca. Śnieg
roztapia się i wsącza w ziemię lub spływa brudnymi strumieniami do studzienek.
Wszystko chlupie, kapie, siąpi, cieknie, mlaska, mruczy i budzi się niemrawo do
życia. Do wiosny jeszcze daleko, wszystkie pączki i kiełki jeszcze drzemią ale
już, już powoli zbliża się wielkie rozmrożenie. A mnie w tym roku po raz
pierwszy szkoda zimy…
Zawsze wszystko robię za późno, na
ostatnią chwilę jak gapa. I w ostatniej chwili, z ostatnim, być może, śniegiem
postanowiłam nauczyć się jeździć na biegówkach. Cudowne, białe szaleństwo w
poziomie! Wiem, że tych, których przekonam tym postem do biegówek i narobię
apetytu pozostawię prawdopodobnie z tą ciekawością do kolejnej zimy. Ale oby
ciekawość ta przetrwała ciepłe lato i z końcem jesieni wybuchła i została
zaspokojona. Okazuje się bowiem, że warto czekać na zimę i porzucając bez żalu
za sobą upalne dni cieszyć się na pierwszy biały śnieg. Tak, tak, już słyszę
chór sceptyków, że to nie żadne wielkie odkrycie bo na zimę warto czekać, bo te
„normalne” narty są ekstra, można się na nich wyżyć, wyszaleć, sunąc po stokach
czuć się wolnym jak ptak. A nie męczyć i pocić się na biegówkach, nuda. Albo
jeszcze inaczej, że to mało oryginalne zachwalać biegówki, bo teraz cała Polska
oszalała, bo Justyna Kowalczyk. I jeśli mignęła Ci, Czytelniku, taka myśl w
głowie to pragnę wyjaśnić dlaczego biegówki są ekstra i warto spróbować.
Zajęcia z cudowną ekipą Biegówek Na Młocinach. Wypożyczalnia i lekcje z instruktorem. |
Po pierwsze, nie jestem fanem sportu z
pozycji kanapy. Nie załapałam się na małyszomanię, otyliomanię, nie mdlałam na
widok Kubicy. Nie interesuję się i nie znam się na sporcie pokazywanym w
telewizji. Euro 2012 nie rozpalało we mnie dumy narodowej i na ten czas
uciekłam z plecakiem w bułgarskie góry. Raz w życiu, w Bułgarii zresztą,
poczułam się kibicem gdy przypadkiem udało się dostać bilety na finał Ligi
Światowej w siatkówce gdy grała polska drużyna ( z Bułgarią zresztą) ale to
inna historia . Czyli inspiracja Justyną Kowalczyk odpada.
Nart zjazdowych próbowałam jako
nastolatka i nie powiem, że są do bani ale jakoś te kontuzje, szaleni narciarze
pędzący najpierw na trzeciego na szosie a potem na stokach mnie zniechęcają.
Poza tym cały ten entourage z muzyką, modą zimową, knajpami góralsko-
tandetnymi, tłumem turystycznym, kolejkami przy wyciągach też nie dla mnie. W tym
kraju biegówki wydają się bardziej logicznym sportem. Bo jeśli nie mieszka się
w górach to trzeba swoje wystać na zakopiance, lub czekać na weekend lub urlop
by raz lub dwa razy w roku wyrwać się na narty nawet jeśli to są Alpy. No i
te koszty… sprzęt jest drogi, hotele, skipassy, itd…
Zdjęcie pochodzi ze strony www.facebook.com/BiegowkiNaMlocinach?fref=ts |
A biegówki… wystarczy las i już w ciszy
suniemy poprzez biały puch, w oddali naszą drogę przecinają sarny i jelenie,
mijamy ślady w śniegu wydeptane przez leśne zwierzaki, kanapki i termos w
plecaku, relaks. Nigdzie nie trzeba się spieszyć, za nic płacić, urlop się nie
marnuje. Bo biegówki wystarczy po pracy wyciągnąć z piwnicy i zrobić dwie
pętelki w pobliskim lesie. Jeśli wspomniałam o pieniądzach to koszty tego
sportu też są niewielkie. Używany sprzęt, czyli narty, kijki i buty można dostać nawet za ok. 300 zł. Nowy ok. 800 zł. To nieduże pieniądze w porównaniu z nartami zjazdowymi.
Ja na razie nie kupowałam nic bo chciałam sprawdzić czy „połknę bakcyla”. Za 2
godzinną lekcję w grupie wraz ze sprzętem płaciłam 35 zł.
Na biegówki można w każdej chwili, jak
na długi spacer, blisko natury. Doskonały sport by uprawiać go w pojedynkę,
własnym tempem lub we dwójkę, lub zrobić sobie zimowy piknik ze znajomymi. I
co, mój drogi Czytelniku, spróbujesz?