Najciekawsze są szlaki nieprzetarte. Niewydeptane przez turystów
ścieżki, poza turystycznymi „top punktami”, zakątki miast nietknięte jeszcze
macką lampy błyskowej. Miejsca, do
których nie zawitał jeszcze backpacker z Lonley Planet pod pachą. O tym, że najciekawiej
jest tam gdzie nic nie ma przekonuję się przy każdej podróży. Usiąść na krawężniku
w obcym mieście i nie zwiedzać. Zobaczyć atrakcję turystyczną jakby po drugiej
stronie lustra. Najlepsze historie z moich wyjazdów zdarzyły się w miejscach „
nieinteresujących”. Spotkania z mieszkańcami nieturystycznych wiosek, miast, do
których nikt nie zagląda, lub wpada się tylko przejazdem, okazały się
najpiękniejszą pamiątką przywiezioną z podróży. W miejscach „
nieinteresujących” ludzie cieszą się na spotkanie. Rozmowa „ na migi „ staje
się ważna i zostaje w pamięci. Nie jest to kolejna widokówka, która zlewa się
kolorystycznie z innymi atrakcjami w jeden banalny folder jakiegoś biura
podróży.
Agry na naszej trasie nie udało się pominąć, chociaż chcieliśmy odpuścić
sobie dostojny, sfotografowany powielekroć Tadź Mahal. Jednak okazało się, że
wszystkie drogi właśnie tam prowadzą. Jego zapierające dech w piersiach cielsko
stało nam na drodze. A jednak, być w Agrze i nie zobaczyć tego, co pragną
zobaczyć wszyscy, ciągnąc niezmordowanymi pielgrzymkami codziennie bez
wytchnienia, oczekując bez zniechęcenia w gigantycznych kolejkach by później w
tłumie, morzu maleńkich głów zrobić takie samo zdjęcie, jakie zrobiły tysiące,
miliony turystów przed nami. Okazuje się niemożliwym pominąć ten punkt na mapie
miasta, bowiem wszystkie tuk-tuki jeżdżą właśnie tam, miejscowi zawracają
obcych z zaułków natrętnie wskazując drogę, wszyscy powtarzają tu w kółko jak
modlitwę Tadź Mahal, Tadź Mahal. Tak jak robili to kierowcy swoich małych motorków-taksówek,
gdy późnym wieczorem w kompletnej ciemności wysiedliśmy z pociągu. Kłębili się
wokół nas, jak mają w zwyczaju proponując swoje usługi. A my jak to mieliśmy w
zwyczaju zdawaliśmy się ich nie słyszeć siedząc na murku i paląc papierosa.
Braliśmy ich na przeczekanie. Cena usługi wtedy sama spada. A my szczerze mówiąc
nie wiedzieliśmy też, co ze sobą począć i jak dojechać w tej ciemnicy do hotelu,
do którego mieliśmy zamiar dojechać, by nie być wywiezionym gdzieś, w miejsce
gdzie jak zapewnia sprytny kierowca rikszy jest lepiej, my friend. I w końcu
został jeden niezłomny, uparty. Sam jeden stał nad nami i zapewniał, że
dowiezie nas tam gdzie chcemy. Czy w tym mroku dostrzegł zagubienie w naszych
oczach, czy był zdeterminowany zdobyć nas i nasze rupie- nie wiem. Odwiózł nas
pod wskazany adres, pokazując po drodze rekomendacje w języku polskim, zapisane
przez innych turystów w jego wymiętym zeszycie. Przekonywał, że wróci po nas o
wchodzie słońca, bo o tej porze najpiękniej jest zobaczyć Tadź Mahal.
A następnego dnia słońce nie wstało żwawo, przykryło się grubą kołdrą
mgły i zadrwiło z naszych planów. Gęsta biel zlała się z bielą marmurowego
mauzoleum. Tadź Mahal przestał istnieć. A my błąkaliśmy się po mieście z naszym
nowym friendem wysłuchując historii o jego nieszczęśliwej miłości i młodym
życiu. Był naszym przewodnikiem po miejscach turystycznych i nieco odtrąconych. Pilnował nas przed
natrętnymi naganiaczami, nie pozwalając nikomu nas sobie odebrać.
Spędziliśmy z naszym jednodniowym kolegą czas do wieczora, zahaczając o
serwis tuk-tuków i obowiązkowy punkt naciągania turystów. Miejsce, gdzie
rzekomi potomkowie budowniczych Tadź Mahal dłubią w marmurze tandetnie brzydkie
suweniry. W małej kanciapce siedziało dwóch chłopaczków i zwinnymi palcami,
niczym małpki, na pokaz i ku uciesze sprzedawcy zgrabnie wykrawało kolorowe
kwiaty z kamienia. Przeczekaliśmy wszystko co miał nam do powiedzenia ten
rozgestykulowany hinduski handlowiec by na koniec podziękować i nie kupić nic.
Wychodząc omiotłam jeszcze wzrokiem pochylonych nad swoją precyzyjną, lecz
tandetną robótką chłopaków. Uśmiechnęłam się i podziękowałam, bo nikt im nie
dziękował. Jeden z nich spojrzał na mnie nagle i w ciszy wsunął mi w dłoń
wykrojoną z kamienia łezkę. Zajmuje ona w mojej pamięci dużo więcej miejsca niż niewzruszony,
gigantyczny Tadź Mahal.
A nasz przyjaciel wozi pewnie teraz kolejnych nowych przyjaciół opowiadając swoje rzewne historie i pokazuje zapisaną po polsku widokówkę z Warszawy jako rekomendację. I mam nadzieję, że pamięta tych, którzy mu ją sprezentowali.
A nasz przyjaciel wozi pewnie teraz kolejnych nowych przyjaciół opowiadając swoje rzewne historie i pokazuje zapisaną po polsku widokówkę z Warszawy jako rekomendację. I mam nadzieję, że pamięta tych, którzy mu ją sprezentowali.