Lato powoli wchodzi w sferę wspomnień. Gdy bure chmury zapukają
deszczem do okien będzie się czasem wspominać jakiś słoneczny dzień spędzony na
rowerach, jakąś gorącą noc przewłóczoną ze znajomymi i smaki truskawek,
pomidorów, chłodników…
Kiedy otwieram szufladkę ze wspomnieniami i sięgam pamięcią do swoich
pierwszych podróży przypomina mi się smak Gazpacho i zapach tymianku rosnącego
na wzgórzach. Byłam wtedy jeszcze studentką Akademii Teatralnej i wraz z
ówczesnym chłopakiem i naszymi przyjaciółmi wyruszyliśmy 32 letnim Fordem Granadą
do Hiszpanii. Dodam, że na pokładzie mieliśmy kota a samochód zaczął się psuć
już w Niemczech!
Jeździliśmy tak miesiąc ( kota zostawiliśmy w Barcelonie u mamy naszej przyjaciółki), błąkając się po małych miejscowościach, krętych pobocznych drogach Murcji i Andaluzji. Co to była za przygoda! Jednym z ostatnich naszych przystanków był niewielki pensjonat w okolicach Alhama de Granada. Byliśmy zaproszeni przez Paco, śpiewaka flamenco, znajomego naszej przyjaciółki, która z nami podróżowała. Zgubiliśmy się w górach i zanim dojechaliśmy na miejsce była już głęboka noc. Paco zaprosił nas na taras, siedzieliśmy zmęczeni racząc się cudownym winem i wsłuchiwaliśmy się w wiatr, który przelatywał sobie figlarnie przez kamienny taras przyjemnie muskając nasze twarze wonią tymianku. Czuliśmy pod sobą i dookoła przestrzeń ale nie byliśmy jej świadomi. Rano ukazał nam się zapierający dech w piersiach widok. Z tarasu rozciągała się panorama na wzgórza, dolinę, rzekę i gaje oliwne.
Paco smucił się, że chcemy jechać dalej po trzech dniach pobytu. Gościł nas wspaniale, karmił cudownie, poił pysznym winem, zabierał nas nocą do jaskini z gorącymi źródłami i tam śpiewał flamenco. A jego głos dźwięczał nam w głowach odbijając się od kamiennych ścian i przyjemnie mieszał się z bukietem wina…
Jeździliśmy tak miesiąc ( kota zostawiliśmy w Barcelonie u mamy naszej przyjaciółki), błąkając się po małych miejscowościach, krętych pobocznych drogach Murcji i Andaluzji. Co to była za przygoda! Jednym z ostatnich naszych przystanków był niewielki pensjonat w okolicach Alhama de Granada. Byliśmy zaproszeni przez Paco, śpiewaka flamenco, znajomego naszej przyjaciółki, która z nami podróżowała. Zgubiliśmy się w górach i zanim dojechaliśmy na miejsce była już głęboka noc. Paco zaprosił nas na taras, siedzieliśmy zmęczeni racząc się cudownym winem i wsłuchiwaliśmy się w wiatr, który przelatywał sobie figlarnie przez kamienny taras przyjemnie muskając nasze twarze wonią tymianku. Czuliśmy pod sobą i dookoła przestrzeń ale nie byliśmy jej świadomi. Rano ukazał nam się zapierający dech w piersiach widok. Z tarasu rozciągała się panorama na wzgórza, dolinę, rzekę i gaje oliwne.
Paco smucił się, że chcemy jechać dalej po trzech dniach pobytu. Gościł nas wspaniale, karmił cudownie, poił pysznym winem, zabierał nas nocą do jaskini z gorącymi źródłami i tam śpiewał flamenco. A jego głos dźwięczał nam w głowach odbijając się od kamiennych ścian i przyjemnie mieszał się z bukietem wina…
Z tej podróży nie mam ani jednego zdjęcia. Przeźrocza zaginęły,
kontakty, przyjaźnie, miłości rozpadły się i pozostają tylko miraże mieszkające
pod powiekami. Zawsze, gdy gotuję używając tymianku wciągam jego zapach,
przywołuje cudowne wspomnienia, smaki, melodie, uczucia. I pozostał mi smak
Gazpacho. Takiego prawdziwego, nie przecieru z pomidorów na zimno, ale takiego
Gazpacho z przetartym chlebem, papryką, lekko kwaskowate… Miałam kiedyś przepis
na kartce, zapisany przez żonę Paco ale kartka też gdzieś zaginęła.
Odnalazłam go w książce „ Kulinarne wyprawy Jamiego”, Jamiego Oliviera
HISZPAŃSKIE GAZPACHO ( na 4
miseczki)
¼ bochenka wczorajszego chleba
4-5 dużych, dojrzałych pomidorów
¾ ogórka obranego i grubo pokrojonego
1 zielona papryka, bez nasion grubo pokrojona
2 spore ząbki czosnku, obrane
Oliwa extra vergin, najlepiej hiszpańska
Ocet sherry,
Sól morska, świeżo zmielony czarny pieprz
Opcjonalnie: szczypta cukru
Opcjonalne dodatki:
Świeże miękkie zioła, czerwona papryka, dymka, szynka serrano, jajka
przepiórcze
Warunkiem dobrego Gazpacho jest dobrej jakości chleb. Taki tradycyjny,
krojony z supermarketu się do tego nie nadaje.
Chleb pokrój na kromki, odetnij skórkę, podziel na kawałki. Włóż miąższ
do miski i zalej 100 ml wody. Możesz obrać pomidory, zalewając je wrzątkiem,
delikatnie je nakłuj a po ok. 30 sekundach obierz i pokrój na kawałki. Możesz
nie obierać pomidorów, nie wpłynie to na smak a na konsystencję zupy. Do
blendera z dużym dzbankiem włóż pomidory, resztę warzyw, czosnek i nasączony
chleb. Wlej trochę oliwy oraz octu sherry. Zmiksuj wszystko na gładką masę. Dopraw
solą i pieprzem. Dolej odrobinę wody dla rozrzedzenia i ponownie zmiksuj
całość. Skosztuj by upewnić się czy jest równowaga między słonym i kwaśnym smakiem.
Miejscowi dodają czasem odrobinę cukru ale jeśli pomidory są naprawdę dojrzałe
nie ma takiej potrzeby. Twoje Gazpacho nie będzie tak intensywnie czerwone jak
te, do jakich jesteś przyzwyczajony, ale to nic złego- to chleb nadaje mu różowawopomarańczowego
koloru i właśnie to jest autentyczne. Gazpacho włóż do lodówki aby się
porządnie schłodziło.
Kiedy Twoja zupa będzie już naprawdę zimna, wlej do miseczek, skrop
oliwą extra vergin i przybierz czym tylko chcesz: drobno pokrojonymi miękkimi
ziołami, bardzo drobno posiekaną dymką lub papryką, plasterkami szynki serrano a
nawet ugotowanym na twardo przepiórczym jajkiem.
Pyszne…
Ale mniamuśność! :-))))
OdpowiedzUsuńOdpisuję! I na zicher wypróbuje! Zaś!!! :-)))