wtorek, 5 listopada 2013

Miłosna pieśń o Kangding




Coraz wyżej. Autokar piął się, pokonywał ostre zakręty, trąbił na każdym, charczał, sapał i dyszał. Kierowca dodawał gazu, a autobus jakby brakło mu tchu, ociągał się coraz bardziej. Pozostawialiśmy w zielonych przełęczach czarny, duszący dym, który mieszał się z mgłą. A może były to już chmury, bo uparcie podążaliśmy wyżej i wyżej krętą szosą zwaną Tibetan Highway.
Porzuciliśmy za sobą Chengdu, o którym mawia się, że jest wrotami do Tybetu. Tak naprawdę wielka brama do tej niezwykłej krainy otwiera się dopiero w Kangdingu, wbitym niczym klin w zieloną dolinę.




Kangding wznosi się nad dwoma rzekami zwanymi w języku Tybetańczyków Dar i Tse. Było tu kiedyś centrum handlu wymiennego. Wymieniano tu skórę jaków i tybetańskie zioła na herbatę, sól i leki  Dziś miasto opanowane jest przez Chińczyków Han a kultura Tybetu coraz bardziej wypierana w głąb gór.
Po długiej, pełnej podnoszących adrenalinę zakrętów trasie wysiadłam na dworcu autobusowym. Ostre światło, oślepiające, charakterystyczne gdy jest się na wysokościach przywitało mnie wraz z wrzaskiem ludzi, którzy coś ode mnie chcieli, zapewne coś kupić, sprzedać, zaproponować nocleg. Tłoczyli się tłumnie przy wyjściu. Kiedy przeszłam już przez tą ludzką zaporę, kolorowych chust, czerwonych, ogorzałych twarzy z charakterystycznymi czerwonymi policzkami i stanęłam na ulicy, uderzyło mnie to co zawsze uderza w nowych miejscach, które trudno sobie wyobrazić przed podróżą. Jest tyle dziwnych istnień, tyle kultur, różnych poranków, światów toczących się równolegle. Chciałoby się to wszystko ogarnąć, zobaczyć, nałykać się tego, kolekcjonować w pamięci i poznać.




Płynące zielonymi zboczami białe chmury, przejrzyste górskie widoki stały się inspiracją dla starej Miłosnej Pieśni z Kangding. Młoda para potajemnie spotyka się w blasku księżyca ale ich miłość czeka rozstanie. Ta nostalgiczna melodia ma wiele współczesnych wersji. Jedną z nich słyszałam, gdy na pustym placu jacyś przebierańcy w wybrakowanych strojach ludowych tańczyli do dźwięków z syntezatora. Obok podrygiwał sztuczny jak. Było deszczowo i mgliście. Nikogo ten występ nie obchodził, nikt się temu nie przyglądał. Mnie zdawał się straszliwie smutny. Tak jak widok z mojego okna, po lewej buddyjska świątynia z której dobiegały dźwięki modlitwy a po prawej wojskowa jednostka. Co rano budziła nas musztra i wystrzały. Odbijały się echem od gór.


Przy głównej ulicy stała świątynia, spod niej i dookoła wyrwana koparkami ziemia. Budynek zdawał się trzymać ostatkiem sił w tych gruzach, mnisi, przemykali tamtędy, jakąś obdartą resztką chodnika.
Coś zapewne wyrośnie w ich sąsiedztwie i zakryje religijne ornamenty. Trudno będzie ich odnaleźć, znikną, zostaną zasłonięci, będzie trzeba chcieć odnaleźć świątynię, gdzieś na uboczu, wciśniętą w napierające nowe budynki. Tak jak trudno odnaleźć stare oryginalne brzmienie Miłosnej Pieśni z Kangding, tak i tybetańską społeczność powoli pożera współczesność, rozjuszona, chciwa, tandetna siła, która jest nieuchronna. 
W Chinach byłam latem 2010. Zastanawiam się jak zmienił się Kangding przez te parę lat. Nie wiem czy chciałabym oglądać tę zmianę.



4 komentarze:

  1. Wspaniała przygoda!!!! Też tęsknię za kawałkiem "prawdziwego" życia bez nakładki tzw. cywilizacji!!! Trzeba stąd wiać!!!! Pozdr. Sławek.F.

    OdpowiedzUsuń
  2. czołem! wydaje mi się, że nie zmienił się wiele :-) byłem tam dosłownie kilka tygodni wstecz, możesz rzucić okiem na fotki:

    http://www.1000krokow.eu/2013/10/niewazne-jak-wysoko-jestesmy.html

    pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulują zmysłu fotograficznego. Zdjęcie są cudowne, oglądając je człowiek ma wrażenie jakby naprawdę przeniósł się w inny krąg cywilizacji.
    Serdecznie dziękuję, Pani Marto, za tę możliwość.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdjęcia są rewelacyjne. Oglądając je człowiek ma wrażenie, jakby przeniósł się winny krąg cywilizacji.
    Serdecznie dziękuję, Pani Marto, za taką możliwość.

    OdpowiedzUsuń