No cóż… w tym roku lato w Warszawie… Plecak leży odłogiem, głębokim snem, zwinięte w kłębek śpią śpiwory. A ja przeżywam swoją wielką wakacyjną przygodę w domu. Mój cud nad Wisłą w warszawskim zmęczonym słońcu… Największą podróż w nieznane.
Na chwilę włączam komputer. Migają mi kolorowe zdjęcia z wakacji
znajomych na Facebooku. Dowiaduję się, że ten czy ów wybiera się nad polskie
morze, zagraniczne morze, do Iławy nad Jeziorak… Myślę sobie, gdzie bym teraz
chciała być gdybym mogła na pstryk przenieść się na jeden dzień chociaż. I o
dziwo, moje myśli fruną niedaleko.Nie przekraczają granic Europy. Jest takie
miejsce, gdzie lato i morze ma jeszcze ten posmak z dzieciństwa. Sinomorec.
Kiedy w myślach powtarzam sobie tę nazwę czuję smak arbuza, czerwonego, sokiem
cieknącego po brodzie, czereśni, małych smażonych rybek, cytrynowego piwa i
grillowanej papryki z fetą i czosnkiem. Zamykam oczy i czuję ten szum morza w
głowie, gdy leży się w słońcu a z uszu powolutku sączy się morska kropelka lub
zastyga na rzęsach i ustach. I nie ma żadnej zbędnej, głośnej muzyki, żadna zbyteczna
nadmorska atrakcja nie zagłusza błogiego nadmorskiego spokoju. Kołyszę się
razem z rytmem morza leżąc nieruchomo na gorącym od słońca piachu. To wszystko
dał mi Sinemorec, gdy parę lat temu odwiedziłam Bułgarię.
Do lat 90 tereny wokół Sinemorca były zamknięte przez wojsko. Ziemie te bowiem to ostatnie połacie ziemi bułgarskiej tuż przy granicy z Turcją. Ale przejścia granicznego tu nie ma. Jedynie z ostatniej wsi, parę kilometrów od Sinemorca, ze skał w Rezowie można podziwiać turecki pusty, płaski brzeg na którym powiewa zatknięta czerwona flaga. Sinemorec nie został jeszcze odkryty przez masową turystykę. I pewnie popełniam błąd dzieląc się tym miejscem z innymi, bo już dziurawą, wąską drogą ciągną kolejni nowi goście, którzy usłyszeli o niemal dziewiczych, czystych plażach i turkusowej wodzie. Uciekają z niedalekich nadmorskich miejscowości oblepionych sklepikami z kolorowym badziewiem, dmuchanymi gumowymi straszydłami, niedobrymi lodami podawanymi z kawą, najdroższą w Bułgarii, okraszoną za głośną muzyką, w zbyt zatłoczonych, tandetnych kawiarniach. Tu, w Sinemorcu hoteliki powoli się rozrastają, na razie niepewnie i dyskretnie. A dmuchany materac można było kupić na straganie od cygańskiej rodziny, jednej z kilku, która mieszka w kolorowych taborach w Sinemorcu. Choć pewnie już ich tam nie ma. Tak jak nie ma tam mnie. A Sinemorec pewnie wygląda już nieco inaczej niż kiedy tam byłam trzy lata temu.
Wspominam więc z błogą przyjemnością, leżąc zmęczona z półprzymkniętymi
powiekami. I widzę w myślach niebiańskie wprost widoki, słyszę szum fal, które
z siłą uderzają w kamienny brzeg. Czuję zapach tataraku rosnącego nad rzeką
wpadającą właśnie w Sinemorcu do morza. Jest to nie lada atrakcja tego miejsca.
Na piaszczystym jęzorze, złotej wydmie, lokują się skromne grupki letników i po
jednej stronie plaży mają do dyspozycji rozkołysaną słoną wodę a tuż obok wodę
chłodną, spokojną doskonałą do zarzucenia wędki , potaplania się przy brzegu z
dzieckiem lub do popływania kajakiem obserwując wylegujące się na zatopionych konarach żółwie wodne i
kolorowe ważki.
Pewnie już w przyszłym roku będziesz mogła pojechać tam z Władychnem Ósmym Cudem Świata. Tak pięknie to opisałaś , że czuje jakbym tam była z moimi małymi wnukami. Te słowa sa cudne jak zdjęcia. Dziękuje i bardzo, bardzo pozdrawiam. A Małego z daleka w piętuchnę całuję.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńNa fb jestem bB
UsuńCudnie tam! Wcale się nie dziwię tęsknocie!
OdpowiedzUsuńI wszystkiego dobrego życzę!
To jest to! Świetny tekst i zdjęcia.
OdpowiedzUsuń