To nie jest historia z „happy endem”. Ale też i piosenki
Lhasy nie są wesołe. Ani jej głos nie jest głosem jasnym. To głos z głębin
ludzkiej duszy, w której kłębią się tęsknoty i namiętności. Po za tym, Lhasy już
nie ma. Odeszła trzy lata temu. Przez wiele dni potem padał śnieg, przykrywając
wszystko białą ciszą.
Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony http://lhasadesela.com/ |
Jej życie od urodzenia było ciągłą
podróżą. Mała hipiska przemierzała Stany Zjednoczone i Meksyk szkolnym
autobusem przerobionym na dom, wraz ze swoją hipisowską rodziną. Imię otrzymała
w piątym miesiącu życia od swojej matki zafascynowanej książką o Tybecie.
I tak, podróżując z miejsca na miejsce,
stykając się z różnymi gatunkami muzyki i rosnąc wśród muzyków ( matka grała na
harfie, ojciec na flecie a jej dziadkowie z obu stron byli wykształceni
muzycznie) budziła się w niej potrzeba śpiewania.
Zauroczona głosem Billie Holiday podjęła
decyzję o swoim życiu i już jako 13 latka śpiewała w kawiarni w San Francisco,
gdzie osiedliła się z matką i siostrami po rozwodzie rodziców.
W wieku 25 lat wydała swoją debiutancką
płytę „ La Llorona” i odniosła olbrzymi sukces, zdobywając uznanie i wiele nagród
międzynarodowych.
A potem znów ruszyła w drogę, razem z
siostrami i trupą cyrkowo-teatralną.
Ta podróż, jak mówiła, pozwoliła jej
dojrzeć. Powstała więc kolejna płyta „Living Road” , nominowana 2005 roku do
World Music Award w dwóch kategoriach.
Kolejne lata to współpraca z wieloma
muzykami, nowe projekty muzyczne i nowa płyta „ Lhasa” w 2009. Niestety,
wszystko zostało odłożone na bok. Piosenkarka musiała teraz podjąć walkę
z rakiem piersi. W Nowy Rok 2010 Lhasa de Sela odeszła.
Pozostała muzyka, która wciąż pulsuje w
krwiobiegu każdego, kto raz zetknął się z jej gardłowym, niskim głosem.
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=wiMW6eikgu8#t=48s.
Magiczna muzyka, piękny głos! Szkoda, że już jej nie usłyszymy na żywo! To takie niesprawiedliwe!
OdpowiedzUsuń