Plan był
mniej więcej taki: Masywem górskim Riła do Monasteru Rilskiego, potem Pirin do Melnika. Spędziliśmy we dwójkę
w górach ok. 9 dni bardzo rzadko spotykając ludzi na szlakach , dzieląc schroniska czasem jedynie z
gospodarzami. Mieliśmy doskonałą pogodę i wyśmienitą widoczność. Mogliśmy więc cieszyć
się baśniowymi widokami niezliczonych jeziorek i dobrymi warunkami do wędrówek.
Schroniska w
Rile i Pirinie bywają zabytkowymi uroczymi
budynkami, niestety dość zaniedbanymi. W pokojach wieloosobowych są
stare piętrowe łóżka z materacami sprzed 40 lat, koce z sierpem i młotem!
Oczywiście,
nie ma co marzyć o łazience i ciepłej wodzie. Mycie głowy w wodzie ze strumyka
jest orzeźwiającą pobudką i dawką energii na cały dzień!
Atmosferę
tamtejszych hiży dopełniają gospodarze, spokojni i uśmiechnięci samotnicy,
których udaje się czasem naciągnąć na pogawędkę o górach i ich życiu w
schronisku. Na stole pojawiają się wtedy szopska sałata i rakija własnej
roboty. Bułgarzy jak każdy bałkański naród lubią biesiadować.
Zdobycie
szczytu Musała nie jest żadnym
niezwykłym wyczynem. Riła pomimo, iż jest najwyższym masywem Półwyspu
Bałkańskiego nie stanowi trudności technicznych, nie wymaga wspinaczek.
Podejścia są zazwyczaj łagodne i dość łatwe.
My musieliśmy
się jednak wspinać szlakiem zimowym po skałach. Był czerwiec a w tym czasie
wysoko w górach szlaki gdzie nie gdzie pokrywa jeszcze śnieg. Sam szczyt jest
płaski i oszpecony budynkami stacji meteorologicznej. Jednak panorama z góry
powala.
Na szczyt
Musała wdrapaliśmy się ze schroniska Ledenoto
Ezero. Niewielki budynek ze skośnym dachem, położony malowniczo nad
jeziorkiem od którego zawdzięcza nazwę. Na poddaszu dormirium. Podobno w
sezonie na brzegu można rozbić namiot. My dotarliśmy tu tuż po otwarciu sezonu,
dookoła leżał śnieg, jeziorko było zamarznięte. Po zachodzie słońca bardzo zimno. Oprócz śpiworów musieliśmy
przykryć się kocami. Wieczorem odwiedziła nas kozica, podeszła bardzo blisko
pod schronisko.
Uratowały nas
gorące kubki, rano zaś owsianka w proszku. Warto mieć zapas takich rzeczy
wybierając się w góry. Ważą niewiele a bywają czasem zbawieniem.
W schronisku Grynczar nie było nawet prądu. Ktoś
kiedyś ukradł kabel i tak już zostało. Mieliśmy za to nocleg nad „Morskim
Okiem” z którego wymiotło turystów! Cisza taka, że piszczało w uszach, jedynie
wrzeszczące jaskółki i pies przy budzie zakłócały spokój. Gospodarz zrobił nam zupę ze smalcu
(!). Nie było tam ani jednego kawałka warzywa, za to duużo skwarek pływających
w gęstej, białej , tłustej cieczy. Do tego dostaliśmy ocet dla wyostrzenia
aromatu. Popychałam to wszystko suchym chlebem i jakoś przeszło. Byłam przecież
głodna po całym dniu w górach! Siedzieliśmy wieczorem z trójką starszych bułgarskich
turystów z Trojanu częstowani znaną śliwowicą trojańską i słoninką… Opowiadaliśmy sobie o Bułgarii i
Polsce w językach świata. Rosyjsko-angielsko-polsko-bułgarsko-niemiecko-migowy
sprawdza się tu zawsze!

Do kolejnego
schroniska Ribni Ezera musieliśmy
przedostać się pokonując śnieżne jęzory zalegające na naszej ścieżce. Trasa,
która wydawała się nam łatwa i dość szybka do przebycia okazała się momentami
nieprzyjemna i zabrała nam dużo więcej czasu niż się spodziewaliśmy. W góry
warto zabierać ze sobą kijki trekkingowe! Ułatwiają podejścia, odciążają kolana
i kręgosłup przy zejściach i pomagają przejść przez śniegi. Wbijając kijki,
powoli i ostrożnie stawiając stopy musieliśmy parę razy przejść w poprzek
nieprzyjaźnie wyglądających śnieżnych płatów. W górach była jeszcze wiosna,
łachy śniegu okalały fioletowe krokusy i skrzyły się w słońcu małe strumyki z
topniejącej już zimy.
Kolejnym
punktem był zabytkowy Monaster Rilski.