Dojeżdżaliśmy autokarem do Banska.
Szare szczyty gór lekko pokryte śniegiem jak lukrem królowały nad miastem.
Rodziło to w nas niepokój i wątpliwości czy uda nam się wejść na Wichren (2914 m n.p.m), najwyższy
szczyt Pirynu i przejść granią Konczeto
o czym marzyliśmy już w Polsce. Mieliśmy za sobą parę dni spędzonych w Rile i
wiedzieliśmy już, że przejście niektórych tras utrudnia śnieg.
Informacja turystyczna w Bansku
otwarta dopiero od 5 lipca( był czerwiec) więc nie dowiedzieliśmy się jakie
warunki panują w górach. Pogoda była piękna ale co ze śniegiem? Klimat w tej
części Bułgarii jest już śródziemnomorski ale martwiła nas świadomość, że w
wysokich partiach tutejszych gór, w niektórych miejscach śnieg leży cały rok.
Chcieliśmy ułatwić sobie sprawę i
podjechać kolejką linową do schroniska
Bynderica i stamtąd następnego dnia dalej w góry. Wszystko się sprzysięgło
przeciwko nam! Było jeszcze przed sezonem, kolejka kursowała rzadko i następny
kurs w górę miała dopiero następnego dnia rano… Po południu przypadkowo
spotkaliśmy przewodnika po górach, którego wypytaliśmy o panujące tam warunki.
Nie były to optymistyczne wieści. Nasza zmora- śnieg utrzymywał się jeszcze w
najlepsze. W tej sytuacji, z tak dużymi plecakami pchać się na Wichren i
Konczeto byłoby nierozsądne. Musieliśmy obejść się smakiem. Zdecydowaliśmy się
iść jeszcze tego samego dnia do schroniska Demianica.
Trasa wydawała się łatwa i przyjemna,
lasem przez dolinę Demianicy mijając 9- metrowy wodospad Julenski. Co to był za
koszmar! Drogi czytelniku, jeśli kiedyś rzuci Cię w tamte strony zaopatrz się
koniecznie w dobry środek na komary! Biliony okrutnych insektów zmusiły nas do
podejścia szybkim krokiem przez 4 godz. bez chwili wytchnienia w górę, w górę,
do utraty tchu! Atakowały każdy kawałek skóry, gryzły przez ubranie, wlatywały
do ust i nosa, bzyczały wokół głowy jak stada rozwścieczonych os!Gdy dotarliśmy do schroniska byliśmy wyczerpani. Na szczęście kudłata, alkoholowa gospodyni znalazła dla nas miejsce w pustym dormirium i zrobiła kolację. Schronisko w bardzo złym stanie. Dookoła pełno walających się, niepotrzebnych gratów, zrujnowane bungalowy stojące na zboczu niebezpiecznie przechylały się w kierunku rzeki. Nieważne! Najważniejsze jest to, że na dworze z komina małej szopki radośnie buchał biały dym a to oznaczało gorącą „banię”!
Następnego dnia czekała nas krótka i
bardzo przyjemna trasa. Minęliśmy po drodze czerwony szlak na Wichren. O, jak
dobrze odłożyć czasem ambicje na bok! Patrząc jak biegnie ta trasa czuliśmy
ulgę, że zrezygnowaliśmy z wcześniejszych planów. Szlak prowadził stromo i był
mocno zaśnieżony. Poza tym, będzie po co wrócić do Bułgarii!
Do schroniska Tewno Ezero dotarliśmy popołudniu w doskonałych humorach pijani
malowniczymi widokami po drodze. Schronisko po remoncie, z bateriami
słonecznymi na dachu. Wewnątrz przytulnie i pachnąco. W wielkim garze młode
małżeństwo gospodarzy gotowało zupę z soczewicy. Ciepłej wody i łazienki nie
było… natomiast z wychodka, wokół którego rozpościerały się dywany fioletowych
krokusów, można było podziwiać obłędną panoramę na zaśnieżone szczyty Pirynu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz