Zrodzony z kwiatu lotosu, stwórca pierwszych żyjących istot, czworogłowy Pan Brahma, ma w Pushkarze swą najważniejszą
i jedyną w Indiach świątynię. W sercu Radżastanu, u stóp malowniczych wzgórz, nad
brzegiem świętego jeziora, którego cudowne wody obmywają pielgrzymów z grzechów
śmiertelnych a tutejsi zmarli otrzymują wyzwolenie.
Jak głosi legenda Brahma stworzył Pushkar zrzucając na ziemię płatek
kwiatu lotosu. A jezioro, które w tym miejscu powstało nasycił cudownymi
mocami. Tutaj też na Brahmę spadła
klątwa jego żony, której sprzeniewierzył się poślubiając pasterkę. Sawitri
przysięgła swojemu mężowi, że czczony będzie jedynie w Pushkarze. Kto będzie czcił
go gdzie indziej, zbiednieje.
Miasto jest celem pielgrzymek, tu wierni modlą się, medytują i
odprawiają obrzędy u stóp 52 okalających jezioro Ghat.
Przyjazd do Pushkaru był dla mnie prawdziwym wyzwoleniem, a czas
spędzony tutaj pozwolił mi wyciszyć się. Porzucając trudy podróży, odpoczywając
od zatłoczonych, pulsujących miast indyjskich, przepychających się i trąbiących,
hałaśliwych tuk-tuków, miejskich naganiaczy i drobnych oszustów, mogłam w
spokoju podziwiać zachody słońca i obserwować wieczorne obrzędy, siedząc na
nagrzanych od promieni stopniach schodzących do świętego jeziora.
Cieszyłam się, że tu, wreszcie mam chwilę wytchnienia, ciszy
przerywanej jedynie dźwiękami bębnów i modlitw. Ale Indie nie dają odpocząć.
Cisza jest im obca, może niepotrzebna i wroga. Przyjechaliśmy tuż przed
radosnym świętem latawców. Na wszystkich okolicznych dachach stali ludzie i
puszczali latawce, które jak chmary kolorowych ptaków płynęły nad miastem.
Hinduskie dzieciaki, skaczące po dachach i murkach polowały na te zaplątane i
zgubione, by za chwilę dać im drugie życie. Co chwila krzyczały z dachu obok by
im jakiś odplątać i zrzucić, pomóc w puszczaniu papierowych kwadratów. Wszystko
to co otaczało nas dookoła, świątynie, baśniowe jezioro, wszędobylskie małpy
karmione przez mnichów, niebo pokryte latawcami, wydawało nam się nierealne,
magiczne i piękne.
Niestety, następnego dnia młodzież wystawiła na dachy
wielkie kolumny i każdy dom puszczał swoje latawce przy rzężeniu hinduskich
piosenek. Kakofonia dźwięków nie do zniesienia wygoniła nas na wzgórza, by tam
kontemplując okoliczne widoki, spędzić cały dzień z dala od miasta, które było teraz
tyglem sacrum i profanum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz