środa, 26 września 2012

Góry Bułgarii. Piryn (cz.I)


 
Dojeżdżaliśmy autokarem do Banska. Szare szczyty gór lekko pokryte śniegiem jak lukrem królowały nad miastem. Rodziło to w nas niepokój i wątpliwości czy uda nam się wejść na Wichren (2914 m n.p.m), najwyższy szczyt Pirynu i przejść granią Konczeto o czym marzyliśmy już w Polsce. Mieliśmy za sobą parę dni spędzonych w Rile i wiedzieliśmy już, że przejście niektórych tras utrudnia śnieg.
Informacja turystyczna w Bansku otwarta dopiero od 5 lipca( był czerwiec) więc nie dowiedzieliśmy się jakie warunki panują w górach. Pogoda była piękna ale co ze śniegiem? Klimat w tej części Bułgarii jest już śródziemnomorski ale martwiła nas świadomość, że w wysokich partiach tutejszych gór, w niektórych miejscach śnieg leży  cały rok.

 
Chcieliśmy ułatwić sobie sprawę i podjechać kolejką linową  do schroniska Bynderica i stamtąd następnego dnia dalej w góry. Wszystko się sprzysięgło przeciwko nam! Było jeszcze przed sezonem, kolejka kursowała rzadko i następny kurs w górę miała dopiero następnego dnia rano… Po południu przypadkowo spotkaliśmy przewodnika po górach, którego wypytaliśmy o panujące tam warunki. Nie były to optymistyczne wieści. Nasza zmora- śnieg utrzymywał się jeszcze w najlepsze. W tej sytuacji, z tak dużymi plecakami pchać się na Wichren i Konczeto byłoby nierozsądne. Musieliśmy obejść się smakiem. Zdecydowaliśmy się iść jeszcze tego samego dnia do schroniska Demianica.
Trasa wydawała się łatwa i przyjemna, lasem przez dolinę Demianicy mijając 9- metrowy wodospad Julenski. Co to był za koszmar! Drogi czytelniku, jeśli kiedyś rzuci Cię w tamte strony zaopatrz się koniecznie w dobry środek na komary! Biliony okrutnych insektów zmusiły nas do podejścia szybkim krokiem przez 4 godz. bez chwili wytchnienia w górę, w górę, do utraty tchu! Atakowały każdy kawałek skóry, gryzły przez ubranie, wlatywały do ust i nosa, bzyczały wokół głowy jak stada rozwścieczonych os!
Gdy dotarliśmy do schroniska byliśmy wyczerpani. Na szczęście kudłata, alkoholowa gospodyni znalazła dla nas miejsce w pustym dormirium i zrobiła kolację. Schronisko w bardzo złym stanie. Dookoła pełno walających się, niepotrzebnych gratów, zrujnowane bungalowy stojące na zboczu niebezpiecznie przechylały się w kierunku rzeki. Nieważne! Najważniejsze jest to, że na dworze z komina małej szopki radośnie buchał biały dym a to oznaczało gorącą „banię”!


Następnego dnia czekała nas krótka i bardzo przyjemna trasa. Minęliśmy po drodze czerwony szlak na Wichren. O, jak dobrze odłożyć czasem ambicje na bok! Patrząc jak biegnie ta trasa czuliśmy ulgę, że zrezygnowaliśmy z wcześniejszych planów. Szlak prowadził stromo i był mocno zaśnieżony. Poza tym, będzie po co wrócić do Bułgarii!

Do schroniska Tewno Ezero dotarliśmy popołudniu w doskonałych humorach pijani malowniczymi widokami po drodze. Schronisko po remoncie, z bateriami słonecznymi na dachu. Wewnątrz przytulnie i pachnąco. W wielkim garze młode małżeństwo gospodarzy gotowało zupę z soczewicy. Ciepłej wody i łazienki nie było… natomiast z wychodka, wokół którego rozpościerały się dywany fioletowych krokusów, można było podziwiać obłędną panoramę  na zaśnieżone szczyty Pirynu.
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz